Rząd, radni, covid… Za tego prezydenta stadion nigdy nie powstanie, a Chorzów dalej będzie robił inwestycje z gatunku „miś na miarę naszych możliwości”, jak tężnia solankowa przy estakadzie. W tym roku głośniej niż o stadionie było o woli wykarczowania części drzew z parku, sprzedania terenu, budowy osiedla. Maciej Replewicz, „Oczko się odlepiło temu misiu”, wyd. Fronda, Warszawa 2015 Wydawało Ci się, że o Barei i jego filmach wiesz wszystko? Mnie również – dopóki nie przeczytałam „Oczka…”. Opublikowana przez wyd. Fronda biografia, a raczej monografia reżysera odkrywa wiele zaskakujących szczegółów dotyczących jego życia i twórczości. Nowa, świecka tradycja Tytuł drugiego wydania książki M. Replewicza – „Oczko się odlepiło temu misiu” – budzi uśmiech u większości Polaków, z których większość zapewne czyta te słowa głosem postaci ze słynnej komedii. Cytaty z Barei osiągnęły już w zasadzie w języku polskim status związków frazeologicznych. Kolejne pokolenia nucą „łubudubu” swoim przełożonym i opowiadają o „bardzo dobrym połączeniu”. Trudno uwierzyć, lecz reżyser, którego filmy uznawane są dziś za klasykę polskiego kina, przez współczesnych sobie uważany był za twórcę miernego, nieciekawego. Oskarżano go o bylejakość, sprzyjanie plebejskim gustom. Rzecz jasna, opinia ta padała przede wszystkim z ust innych reżyserów oraz tzw. krytyków – najczęściej reżimowych zresztą. Widzowie od razu poznali się na Barei i – mimo zniechęcających recenzji – całymi tabunami chodzili do kin na jego filmy, ignorując chwalone „dzieła kinematografii socjalistycznej”, które na szczęście przepadły w mrokach dziejów i są znane jedynie filmoznawcom, którzy muszą takie wykwity oglądać w ramach kształcenia. Niespotykanie spokojny człowiek Barei dostawało się również od władz: problemy z cenzurą, braki sprzętowe i finansowe spowodowane antypatią „towarzyszy” – to nie ułatwiało życia reżyserowi. Replewicz udostępnia czytelnikom jeden z oryginalnych zapisów kolaudacji, który pozwala uświadomić sobie, jak za PRL traktowano twórców. Zresztą, już podczas studiów w filmówce młody Bareja był na bakier w władzą – przykładowo, za stanięcie w obronie prześladowanej koleżanki. Autor „Oczka…” w piękny sposób kreśli sylwetkę człowieka, którego szczerość, lojalność wobec przyjaciół, skromność i uczciwość nie pasowały do czasów, w których żył. Podobny obraz widzimy w opowieściach współpracowników Barei, którzy postrzegali go zawsze jako człowieka cichego, nieskorego do złości, cierpliwego i kryształowo uczciwego. Człowieka, którego przez lata bolał cios zadany przez Kazimierza Kutza – dawnego przyjaciela, a następnie zażartego tępiciela. Sporą gratką dla fanów Barei będzie niesłychana ilość „smaczków” wplecionych w jego twórczość. Dla szerszej publiczności, zwłaszcza młodszej – niezrozumiałych może i niedostrzegalnych. Rozliczne nawiązania do nazwisk „towarzyszy” bądź sytuacji z życia filmowców zaskoczą nawet tych, którzy twierdzą, ze znają na pamięć wszystkie barejowskie dialogi. Ale Replewicz nie skupia się jedynie na filmach. Oprócz Barei-reżysera poznajemy również postać mniej znaną: Bareję-opozycjonistę. Podczas gdy współcześni sarkali na twórcę serialu „Alternatywy 4” za to, iż nie przyłącza się do bojkotu TVP, on przemycał w maluchu powielacz, na którym następnie drukował sarkastyczną, opozycyjną gazetkę (której numer możemy zobaczyć w „Oczku…”). „To jest bardzo dobra koncepcja!” Książka napisana jest w sposób bardzo ciekawy i wciągający. Dodatkowym plusem są prywatne zdjęcia i wspomnienia z pracy na planie. Jedyne, co mam do zarzucenia tej publikacji, to drobne pomyłki korektorskie (np. „randez vous” zamiast „rendez vous”). Nie do końca też rozumiem intencje autora przyświecające mu podczas umieszczania rozdziału o współczesnych Ochódzkich. Sam tekst jest wartościowy i nie sposób się z nim nie zgodzić, jednak moim zdaniem nie pasuje on do całości „Oczka…”. Powinien być raczej osobnym felietonem. Ogromną radość sprawił mi autor umieszczając dokładny spis lokalizacji, gdzie kręcono poszczególne sceny z filmów i seriali. Jako Warszawianka od lat próbuję bezskutecznie „namierzyć” niektóre z nich – przewodnik Replewicza okazał się wyjątkowo praktyczny. Generalnie polecam lekturę książki Replewicza – przypadnie ona do gustu zarówno osobom zainteresowanym sztuką filmową czy kulisami produkcji telewizyjnych, jak i osobom, które po prostu lubią ciekawe historie i dobrze bawili się oglądając perypetie zmienników, prezesa Ochódzkiego albo mieszkańców pewnego ursynowskiego bloku. Przekaż wieści dalej! Z kolei w ramach działań tzw. biernych eksperci odpowiadają na zapytania, które napływają od inwestorów bezpośrednio lub za pośrednictwem firm doradczych czy kancelarii. Nowi inwestorzy to nie wszystko. 40 proc. aktywności poświęcona jest na obsługę firm, które już zdecydowały się zainwestować na Pomorzu.
Prezentacja „Strategicznej koncepcji bezpieczeństwa morskiego RP", którą firmuje BBN, a zaakceptował prezydent Andrzej Duda, najwyraźniej do tej imperialnej wizji nawiązuje. Zgodnie z jej założeniami strefa strategicznych, morskich interesów Polski to nie tylko Bałtyk, co oczywiste, ale także Morze Północne, Śródziemne, część Oceanu Atlantyckiego, Morze Czarne, a nawet Arktyka! Stosownie do tego nasza marynarka wojenna ma być zdolna do „projekcji siły o zasięgu globalnym", a jej moc ma być porównywalna z siłami Kanady, Australii czy Norwegii. I oczywiście można by dać się ponieść takiej „projekcji siły", gdyby nie dwa proste pytania: po pierwsze, po co, po drugie, za co. Oczywiście nasza flota pilnie potrzebuje modernizacji, średni wiek naszych 39 okrętów bojowych to 30 lat, choć w tym przypadku nawet nie wiek się liczy, tylko ich zdolności operacyjne i poziom uzbrojenia, odstający od współczesnych potrzeb. Tyle że dla bezpieczeństwa morskiego Polski kluczowy jest Bałtyk i cieśniny duńskie. A to akwen specyficzny, płytki, wymagający szybkich korwet, małych okrętów rakietowych, niszczycieli min i stosownych okrętów podwodnych. Tymczasem BBN widzi tu potężniejsze fregaty z powiewającą dumnie na rufie biało-czerwoną banderą. Co więcej, z mniejszymi jednostkami znacznie lepiej poradzą sobie polskie stocznie, które powinny być beneficjentem programu modernizacyjnego. Historia niesławnej korwety Gawron, która ostatecznie zmieniła się po kilkunastu latach budowy w patrolowiec Ślązak, najlepiej pokazuje, że obawy są uzasadnione, tym bardziej że i budżet tego projektu w tym czasie został znacząco przekroczony. I tu dochodzimy do kwestii pieniędzy, które powinny być wydawane w sposób racjonalny. Inaczej powstanie „miś na miarę naszych możliwości". A tego raczej wolelibyśmy uniknąć.
To jest Miś na miarę naszych możliwości :-)) Japolan / 31 lipca 2019 r. o 15:41 Tanio jak u Żuka. Go ść / 31
A to za sprawą liczniej grupy Polaków, którzy wyruszali na codzienne „spacery". Ich trasę wyznaczały istotne punkty poszczególnych miast – w Warszawie okolice ulicy Wiejskiej i Krakowskiego Przedmieścia na wysokości Pałacu Prezydenckiego. Jako spacerowicz uczestniczyłam w dyskusjach, ba, w debatach. Niemało mówiło się o demokracji. Podkreślano, że większość parlamentarna odpowie za swoje uczynki, za każdą przelaną łzę. Wszyscy pójdą siedzieć, a w najlepszym razie staną przed Trybunałem Stanu. Nikt im bowiem nie zapomni tego, co uczynili z Polską. Dla przeciwwagi jedna ze stacji telewizyjnych, która ma w logo granatowy okrąg i wpisaną w rozwartokątny trójkąt flagę Polski, prowadziła całkiem serio rozmowy o tym, że ledwie po zaprzysiężeniu bezpieka podjęła się rozpracowania Prezydenta. Utworzono jego portret psychologiczny i ustalono, że to ego prezydenta zawetowało dwie ustawy mające uzdrowić wymiar sprawiedliwości. On sam zaś zdradził obóz narodowy i nie wiadomo, co z nim (obozem) będzie dalej. Nie da się ukryć, że społeczeństwo dojrzało do debaty. Zdaje się ona jednak nie wykraczać poza sferę uprzedzeń, przekonań i emocji. Warto zatem zadać sobie pytanie, czy Polacy są na tyle demokratycznie dojrzali i na tyle prawniczo światli, by dyskusja o trójpodziale władzy lub znaczeniu konstytucji w codziennym życiu była w ogóle możliwa. W mojej ocenie niekoniecznie i właśnie dlatego aż tylu Polaków, mimo narodowego zrywu, pozostała w domach. Dyskusja nie jest nadto możliwa nie dlatego, że niezbadana siła nie pozwala narodowi zrozumieć stosunkowo prostych zasad (takich jak równowaga czy podporządkowanie). To my, prawnicy, nie potrafimy mówić o sprawach ważnych dla całego społeczeństwa na tyle jasno, aby tzw. przeciętny zjadacz chleba zrozumiał to, co mamy do przekazania. Łacińskie paremie, zwroty obcojęzyczne, „co do zasady", „reasumując", „konkludując", budowanie zdań wielokrotnie złożonych i żelazna zasada w relacjach z dziennikarzami: nieważne, o co cię pytają, mów swoje – wszystko to powoduje, że nie trafiamy do adresata, lecz wyłącznie łechcemy nasze ego. Ego – to należy podkreślić – i tak wielkie. Warto niekiedy przypomnieć sobie, że my, wszyscy prawnicy, tj. sędziowie, prokuratorzy, adwokaci, radcy, komornicy i notariusze, nie istniejemy dla siebie. Przeciwnie – służymy stronom postępowania, klientom, wierzycielom, dłużnikom oraz społeczeństwu. Niesiemy sprawiedliwość i pomoc. Miejmy zatem świadomość, że kryzys w społecznym postrzeganiu wymiaru sprawiedliwości to jest nasza odpowiedzialność i nasz upadek. W dużej mierze u jego podstaw leży nieumiejętność klarownego formułowania myśli i lekkie zadzieranie nosa, że oto jesteśmy kwiatem narodu, grupą wybraną i szczególną kastą. Tymczasem powinniśmy być jak ten miś. „A co robi miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny" (cytat z filmu„Miś"). Autorka jest adwokatem, redaktorem naczelnym „Pokoju adwokackiego" ( członkiem NRA. Na tę wiadomość mieszkańcy gminy Chorzel czekają od dawna. Powiat Przasnyski otrzymał 5,2 mln zł na budowę ronda, umożliwiającego włączenie nieformalnej obwodnicy Chorzel do drogi wojewódzkiej. - W miniony piątek na biurko Starosty Krzysztofa Bieńkowskiego trafiło pismo z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego informujące o przyznaniu Powiatowi Przasnyskiemu W ostatnich tygodniach mieleccy kierowcy irytują się z powodu zasypanych kamyczkami i lepikiem dróg. To sposób na wiosenno-letnie remonty jezdni. Sprawa poruszona została na środowej sesji Rady Miejskiej. - Technologia nie jest najszczęśliwsza, ale jest na miarę naszych możliwości finansowych - odpowiadała urzędniczka. O kamyczkach grysu wysypanych na mieleckich i podmiejskich drogach informowaliśmy już przed kilkoma tygodniami za sprawą interwencji czytelnika. W ostatnich dniach w mieście pojawiło się ich jeszcze więcej. Temat oburza mieleckich kierowców, którzy zwracają uwagę zarówno na możliwość uszkodzenia karoserii czy szyb pojazdów, ale także bezpieczeństwo - droga hamowania na takich kamyczkach jest znacznie dłuższa. To też duże zagrożenie dla kierowców jednośladów. - To bardzo długo zalega na poboczach ulic. Brudzi samochody, a w niektórych przypadkach dochodzi nawet do uszkodzenia karoserii lub szyb samochodów. Chciałbym zapytać, czy nie można poprosić wykonawców o nałożenie typowego asfaltu. Czy musi to być taka technologia? – pytał na środowej sesji Rady Miejskiej radny Jarosław Szczerba. - Jest to naprawdę głos wielu kierowców z naszego miasta. Sam uważam, że jest to problem - dodawał. - Technologia nie jest najszczęśliwsza, ale jest na miarę naszych możliwości finansowych - odpowiadała Monika Skowrońska-Ziomek, naczelnik Wydziału Dróg, Transportu, Energetyki i Działalności Gospodarczej. - Możemy mówić o wykonywaniu inną technologią, czyli wycinaniu tych dziur i łataniu ich asfaltem, natomiast jest to technologia dużo droższa i dużo bardziej czaso- i kosztochłonna. Ta technologia w chwili jej wykonywania może stanowić uciążliwość, ale jest efektywniejsza pod względem użytkowym. Dłużej te dziury pozostają załatane - przekonywała. - Proszę o wyrozumiałość i mam nadzieję, że te działania będą jednak się przyczyniały do tego, żeby na drogach było bezpieczniej - dodawała. Warto jednak podkreślić, że taka forma napraw nawierzchni stosowana jest nie tylko w mieście, ale także na drogach podmiejskich, w tym i wojewódzkich. W ostatnich tygodniach kierowcy alarmowali o niebezpieczeństwie wynikającym właśnie z zasypania kamyczkami chociażby drogi Mielec – Tarnobrzeg na obszarze powiatu mieleckiego. W ostatnich dniach z kolei ogromnym utrudnieniem było zasypanie na całej długości ulicy Wolności w Mielcu – także drogi wojewódzkiej. Wygląda jednak na to, że kierowcy nie mają co liczyć na poprawę jakości remontów w tym zakresie...

Postawmy zatem na współpracę, pracujmy w interdyscyplinarnych zespołach i realizujmy coraz bardziej złożone oraz twórcze projekty. Dobrą ilustracją będzie cytat z jednego z naszych kultowych filmów: „Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości.

REKLAMA Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest Miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo. Port w Kołobrzegu, niewielki, ale dobrze położony, nie stał się trzecim dynamicznie rozwijającym się ośrodkiem portowym w Polsce. Chociaż obiecywano to przez przynajmniej 20 lat PRL, a i później niektórzy mieli wielkie ambicje. Ostatnio nawet promy na Bornholm kursują z Kołobrzegu rzadko i tylko w sezonie wakacyjnym. Jednak fiasko uczynienia z Kołobrzegu portu większego niż tylko rybacki nie przekonało posłów obecnej kadencji. Za podjęciem kontrowersyjnej decyzji o przekopie Mierzei Wiślanej głosowało 401 posłów, przeciw było 9, a 18 się wstrzymało. Z ubolewaniem należy zauważyć, że do pisowskiego szaleństwa zagrania Rosji na nosie dołączyła się prawie cała opozycja. Przypuszczenia, że port w Elblągu stanie się często odwiedzanym ośrodkiem portowym na Bałtyku nie są poparte żadną sensowną analizą zysków i strat. Inwestycja ma kosztować 880 mln zł z budżetu państwa. Obecnie port w Elblągu jest odbiorcą towarów głównie z Kaliningradu i z dużym prawdopodobieństwem tak pozostanie, a do tego nie jest potrzebny przekop Mierzei. Do Elbląga i tak nie wpłyną duże statki, bo maksymalne zanurzenie nie będzie mogło przekraczać 4 metrów. Jednym słowem port dla morskich fiatów 126p. Oznacza to ograniczenie portu do lokalnego bałtyckiego handlu, który nie jest aż tak wielki. Tuż pod bokiem znajduje się Gdańsk i Gdynia. Statki z Morza Północnego za to mają bliżej do Szczecina. Pisowski poseł sprawozdawca mówił o względach bezpieczeństwa w regionie, co jest swoistym kuriozum, bo kompletnie nie wiadomo w czym pod tym względem miałby pomóc przekop. Argument o przydatności portu w Elblągu dla Białorusi i Ukrainy jest równie kuriozalny. Dziś można się spodziewać, że inwestycje związane z ewentualnym rozwojem portu elbląskiego będą kosztować w sumie grubo ponad miliard, a jedyne co dziś staje się pewne, to straty turystyczne dla Krynicy Morskiej. Trudno tam będzie dojechać, a zniszczenia środowiskowe mogą zniechęcić turystów. Nikt nie przeprowadził dokładnych badań wskazujących na możliwe straty ekologiczne, które będą nieodwracalne. Niektórzy fachowcy twierdzą, że kanał będzie bez przerwy zasypywany i jego utrzymanie będzie na co dzień kosztować ogromne kwoty. Warto dodać, że dla PiS przekop Mierzei jest imperatywem ideologicznym, ponieważ Rosja ogranicza ruch w Zalewie Wiślanym (obecnie musi odbywać się na wodach terytorialnych Rosji) w trosce o konkurencyjność Kaliningradu. #DobraZmianagłupotaMierzeja WiślanaPiSprzekopREKLAMA

Miś na miarę naszych możliwości 3 lata. 6 0. Zgło ś Odp owiedz; 2020-01-23 01:34. Edytuj i postawić koło infoboxu
. 86 318 57 401 241 363 282 496

miś na miarę naszych możliwości